O ile kocham podróżować i uwielbiam pisać, o tyle nie za bardzo przepadam za pisaniem typowych przewodników. Pamiętam jak meczyłam się z tym po Porto. Na szczęście, na moim blogu to ja decyduje o formie i treści, a jak powszechnie wiadomo, ogranicza nas tylko wyobraznia. Tak więc, zapraszam was na fionkowy (nie)poradnik po Wiedniu...
...czyli Wiedeń rozłożony na czynniki pierwsze.
1. Wyjątkowa lekcja sztuki...
... oczywiscie w muzeach, które uwielbiam. Świadomość tego, że już pewnie nigdy ich nie odwiedzę dodatkowo mnie motywuje, by z uwagą oglądać dzieła. Po drugie, nadal przysługują mi zniżki studenckie, dlatego gdziekolwiek jestem staram się odwiedzać te najciekawsze. W Wiedniu były to:
- mumok Museo de Arte Moderno Fundación Ludwigde Viena
Muzeum sztuki nowoczesnej, idealne dla fanów kubizmu, surrealizmu i futuryzmu. W porównaniu do Centre Pompidou wypada słabo, ale mimo wszystko warte odwiedzenia ze względu na dość... szokujace i kontrowersyjne ekspozycje.
Bilety: dorośli 10e, studenci 7e.
- Albertina
Muzeum godne polecenia ze względu na ogromną różnorodność dzieł, od francuskiego impresjonizmu, przez niemiecki ekspresjonizm, po rosyjską awangardę, aż do współczesności. Na dodatek można zwiedzić przepiękne komnaty, w których to mieszkała to m.in. arcyksiężniczka Maria-Krystyna.
Dla osób do 18 roku życia wejście za darmo, studenci 8e.
- Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu
W tym muzeum spędziłam dobre kilka godzin i według mnie jest najlepsze w jakim byłam (jak na razie mam porównanie do londyńskiego i paryskiego).
Bogate zbiory minerałów, meteorytów do tego w przejrzysty sposób przedstawiona ewolucja życia na ziemi. Ogromna ilość różnorodnych gatunków zwierząt, od świnek morskich, po słonie, kangury i zabawne peruwiańskie lamy.
Największe na mnie wrażenie zrobiła ... nasza skromna planeta. W ciemnym pomieszczeniu była ogromnych rozmiarów ziemia, którą można było obserwować z perspektywy kosmosu za dnia, nocą oraz wraz z rozkładem temperatur a co za tym idzie stref kliamtu.
Była to lekcja geografi w pigułce, która uświadomiła ile to jeszcze jest miejsc do odkrycia i że chyba nie warto wiecznie żyć w jednym miejscu. Bo gdyby to tak ze świata zrobić sobie jeden wielki plac zabaw?
- Belweder
Do zobaczenia są dwa muzea znajdujace się na terenie barokowych pałaców, w Górnym i Dolnym Belwderze. Ja zdecydowałam się tylko na Górny, ponieważ cena za oba (17 e) trochę odstraszała, a za sam Górny zapłaciłam 11 e i uważam, że było warto. Chociażby tylko i wyłącznie po to, by zobaczyć najbardziej znane dzieło Gustawa Klimta "Pocałunek". Na mnie zrobiło ogromne wrażenie, przed obrazem spędziłam dobre 10 minut zachwycając się jego pięknem.
Co jest trochę zabawne, w muzeum znajduję się 'kiss selfie point', to nic innego jak kopia obrazu w sali obok, by bez przeszkód móc sobie robić zdjęcia.
Dość ciekawa jest też kolekcja rzeźb Franza Xavera Messerschmidta, przedstawiająca niezwykle komiczne grymasy twarzy.
Ogród pomiędzy Górnym a Dolnym Belwederem to dobre miejsce na piknik lub spacer. Nawet w pełnym słońcu można natknąć się tam na usmiechnietego bałwana.
2. Usłyszeć duchy przeszłości
Od zawsze Wiedeń kojarzył mi się z muzyką klasyczną. Słyszałam ją tu na każdym kroku, od nucącego pana sprzedającego pamiątki, po ulicznych grajków i ... toalety publiczne.
Pewnego wieczoru wybrałam się na koncert do malutkiego pałacu. Prawie dwie godziny z muzyką Mozarta, do tego kilka arii operowych i krótki występ baletowy.
Kolejnego dnia wybrałam się na operę Verdiego, "Bal maskowy". Całkowicie za darmo, popijając piwo i wino grzane, w trampkach, nie rozumiejąc zbyt wiele (opera po włosku, a napisy po niemiecku) i pod gołym niebem. Zdecydowanie niezapomniane przeżycie. Jak spędzić tak wieczór?
Wystarczy sprawdzić na stronie internetowej opery repertuar, spakować koc i zająć dobre miejsce.
Przypadadowko zajrzałam też do szkoły muzycznej, gdzie poznałam panią, która zaprosiła mnie na darmowe koncerty uczniów ich szkoły.
3. Poczuć się jak dziecko...
...jest to możliwe w jednym z największych wesołych miasteczek w Europie- Prater.
Mnie najbardziej zachwyciła prawie 120 metrowa karuzela, która kręci się 60 km/h. Koszt to tylko 4 e, a w zamian ma się niezwykła panoramę miasta i niezapomniane wspomnienia.
Poza atrakcjami w parku można też posłuchać indiańskiej muzyki czy posmakować przysmaków z Wenezueli.
Królika w kapeluszu:
Grającą pandę
Miałam też okazję chwilę poczuć się jak w tropikach, siedząc sobie na sztucznej plaży tuż przy brzegu Dunaju popijając zdrową wersję malibu, napój ryżowy o smaku kokosowo-ananasowym.
Do tego wypiłam najlepszą kawę w życiu w palarni kawy.
5. Poznać kogoś ciekawego
Wracając z koncertu poznałam Anglika grającego sobie na gitarze. Spędziliśmy dwie godziny w irlandzkim pubie rozmawiając o podróżach i o tym co najgorszego może nas spotkać ze strony innych ludzi. Według niego jest to słowo 'nie' i jeśli przestaniemy się bać odmowy to mało co jest straszne, a możemy zyskać znacznie więcej, odwagę do poznawania ludzi, którzy być może noszą w sobie niezwykle inspirujące historie.
Pod operą poznałam Charlotte, młodą Austriaczkę, której marzeniem jest uczyć dzieci angielskiego. Zaprosiła mnie na imprezę urodzinową swojego sąsiada, który jak się okazało jest Włochem. W kamienicy nie było domofonu, dlatego też przez okno był wywieszony dzwonek.
Była to najlepsza domówka na jakiej miałam okazję się bawić. Nie odbyło się bez włoskiego jedzenia, dobrego wina i jam session. Poznałam m.in. byłego dyrygenta, a obecnie właściciela galerii sztuki, pracownika jednej z fundacji, który teraz już jest w Etiopii i wielu przemiłych Włochów, którzy uczyli mnie włoskiego. Jest to chyba jedyny język, w którym mowa ciała i gesty są dużo ważniejsze niż gramatyka i słownictwo, być może więc dzięki temu tak łatwo udało się z nimi dogadać.
6. Odnaleźć wyjątkowość
W każdym Ubanie (odpowiednik metra) przy siedzeniach są przymocowane magazyny do czytania.
Pomimo, że jest to stolica, jest ona mniej zatłoczona niż Paryż, Madryt czy Londyn. Wystarczy zejść z tych turystycznych ulic, by przespacerować się po prawie opustoszałych.
Po mieście równie często jak autobusy kursują dróżki.
Jest to też jedyne miejsce gdzie można zjeść przepyszny czekoladowy tort Sachera.
A jaki jest sekert słynnej kawy po wiedeńsku? Myślę, że to raczej zasługa tego, ze w tym mieście można wypić ją na spokojnie, za niczym nie gonić, dzięki czemu możemy się delektować jej smakiem.
Wiedeń jest też niezwykle przyjazny dla wegan, praktycznie w każdym sklepie można znaleźć wegańskie jedzenie, wybór jest ogromny. Tym samym posmakowałam pesto z mango, sosu fistszkowo-kokosowego, bajgla z guacamole i suszonymi pomidorami, falefala z czterama różnymi humsami i lody limonkowe.
Podsumowując, polecam Wiedeń dla każdego szukającego miasta dającego dużo przeróżnych atrakcji, ale i też możliwość odpoczynku, złapania oddechu w licznych parkach, uroczych kawiarniach.
" jeśli zbyt długo jesteśmy w jednym miejscu
trzeba rzucić granat, odskoczyć i modlić się..."
Właśnie rzuciłam granat, czekam aż opadnie kurz i ruszam dalej.
Fiona
No comments:
Post a Comment